Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

cić jeszcze w większe podejrzenia, ale nigdy ocalić, bo znał szerokie ramiona spisku. Usiłował więc tylko jakim zręcznym obrotem zmylić trop i zniknąć z oczu ścigającym, którzy w miarę zbliżającego się zmroku coraz groźniejszymi byli dla niego. Zdwoił więc kroku, przeszedł prędko Saski ogród, wyszedł bramą prowadzącą na Królewską ulicę, wsunął się w zaułki otaczające ewangielicki kościół i w kilku minutach znalazł się koło szpitala dzieciątka Jezus. Tu umyślnie zatrzymał się czas jakiś koło sztachet, wytężając pilnie wzrok w stronę Mazowieckiéj ulicy, czy przypadkiem nie zobaczy tych dwóch ludzi. — Nie pokazali się wcale. To go uspokoiło, odetchnął swobodny i powolniejszym już krokiem poszedł ku Chmielnéj. Zostawały mu dwie drogi: jedna w lewo by wrócić do domu pierwéj zanim pogoń wróci na stanowisko; ale znowu być tak blisko jéj domku i nie iść, nie zobaczyć choć światełka w jéj oknie — to było trudném dla niego, obrał więc drogę na prawo; jakaś nieprzeparta siła ciągnęła go do tego domku na ustroniu, którego ciche mieszkanki były dla niego w téj niespokojnéj i mętnéj chwili gwiazdami zapowiadającemi pogodę. — Niezadługo znalazł się pod znajomą furtką, przeszedł na drugą stroną ulicy, by lepiéj ztamtąd zobaczyć małe okienka za rzeźbionemi słupkami. Okienka były oświetlone, ale ciemne story tak szczelnie je zasłaniały, że nawet cień żaden nie zarysował się na nich. Pomimo to doktór nie miał ochoty odchodzić; tu czuł się bezpiecznym, jak żeglarz w przystani; patrząc w okna za któremi siedziała teraz pani jego serca, czuł się o wiele spokojniejszy i zapomniał o troskach i niebezpieczeństwach, które czychały na niego. Zakryty cieniem jakiegoś starego muru stał nieruchomy jak posąg, zamyślony i marzący.
Naraz usłyszał na pustéj ulicy odgłos kroków kilku