Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi. W pierwszéj chwili przyszło mu na myśl, że został odkryty, że odkryto znowu ślad jego, ale wnet uspokoił się, widząc trzech jakichś ludzi zupełnie do tamtych niepodobnych, którzy chyłkiem, jakby sami przed kimś ukryć się chcieli, postępowali wzdłuż muru. Koło furtki zatrzymali się, jeden z nich pchnął lekko drzwiczki, które się wnet otwarły i trzej ludzie zniknęli w ogrodzie. Za chwilę usłyszał ich kroki na ganeczku, w sionce pokazało się światło i ludzie ci weszli tam.
To zaniepokoiło doktora do najwyższego stopnia. Co miały znaczyć te późne odwiedziny? Miałyżby te kobiety oszukiwać tylko świat pozorem cnoty i skromności? Straszne domysły, jakie tylko zazdrość podszepnąć zdoła, opadły jego duszę i dręczyły ją. Usiłował rozwiązać zagadkę i nie mógł. Najłatwiéj było iść za śladem tych ludzi, podejść aż pod same okna i zaspokoić ciekawość, ale na to nie pozwalała szlachetność jego. Pasował się więc i męczył ze sobą. Ale jakież było jego zdumienie, gdy po niedługiéj chwili znowu czterech ludzi zbliżyło się ku furtce i weszło do domku w ten sam sposób co poprzedni. Doktór patrzał osłupiały i gubił się w domysłach. Ci ludzie widocznie byli oczekiwani, kiedy furtkę zostawiono w nocy otworem. Chciał korzystać z téj sposobności i zajrzeć choć o tyle do ogródka, by mógł rozpatrzeć się w położeniu domku, poznać bliżéj miejsca, w których ona mieszka, pracuje i marzy. Chciał więc przejść na drugą stronę ulicy i wchylił się z za muru. Struchlał — o kilka kroków od niego, stało owych dwóch ludzi, którzy go dzisiejszego dnia tak uporczywie ścigali, a którzy teraz ujrzawszy go, zbliżyli się natychmiast ku niemu. Nie było czasu namyślać się, doktór jednym skokiem przesadził ulicę i pobiegł do furtki.
W chwili, kiedy chwytał za klamkę, zgrzyt klucza