Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kogo? —
— Kogo? Prawda. Jaka ja szalona, co mówię? Nikogo. Ale idź drogą na prawo ku Zawodzie — tamtędy pojechał Kryłow — jadą kogoś aresztować, idź, leć, uprzedź ich. Może na gościeńcu koło lasu spotkasz kogo — mów im niech się strzegą. Spiesz pan przez łąki, bo droga o wiele krótsza — uprzedzisz ich.
Prosiła i mówiła bezładnie, nieprzytomnie, z pospiechem, który jéj głos tamował. — August nie wiele z tego zrozumiał — domyślał się tylko, że tu czasu niema do stracenia — uścisnął rękę Konstancyi i pobiegł.
Na drodze słychać jeszcze było tentent galopujących koni — drogą jednak jadący taki kawał okrążać musieli, że August był pewnym, że ich uprzedzi. Ale gdzie, u kogo ma ich uprzedzić? — Znowu nie umiał na to sobie odpowiedzieć, a czasu nie było na rozmyślanie. Pobiegł więc na chybił trafił.
Za mostem skręcił od drogi na ścieszkę przez łąki — potém wpadł między zarośla — biegł co tchu, by pierwéj od kozaków stanąć w tém miejscu, gdzie ścieszka wraca napowrót do gościeńca — bo inaczéj wyprzedzenie ich byłoby już potém niepodobném. Zdyszany, zmęczony dobiegł już końca zarośli. — Miał jeszcze przejść kawał lasu — obejść stawy i byłby już u mety. U wejścia do lasu zatrzymał się chwilkę, nasłuchiwał i obejrzał się — kozaków nie było jeszcze widać koło figury. To mu dodało sił i nadziei, przyspiesznym krokiem wszedł w las. Nie długo potém zarysował cień człowieka nad stawami. Nie był to jednak August. Człowiek, który sunął ku gościeńcowi, był o wiele wyższym, atletycznéj budowy ciała, miał na sobie zczerniałą koszulę z grubego płótna, takież spodnie i skórzany fartuch. Ledwie doszedł do gościeńca, kozacy pokazali się niedaleko, zsunął się więc szybko w rów, poszedł nim parę kroków i schował się pod most, prowadzący przez poto-