Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

— Podłemu — odrzekła matka półgłosem i niecierpliwie poprawiła się na stołku.
Helenka spuściła na dół głowę i umilkła.
— Nie, dłużéj go tutaj trzymać niepodobna, wyglądamy jak wspólniczki tego zdrajcy.
— Doktór mówił — odezwała się służąca — że wszelki ruch grozi choremu śmiercią.
— Słyszysz mamo? O, ty nie będziesz tak okrutną dla tego człowieka, który ci ocalił córkę — prosiła całując jéj ręce.
— A zdradził tylu.
— Co nam w to wglądać. Mężczyźni się biją, walczą, zdradzają, nienawidzą, więżą — kobieta kochać tylko i pomoc i pociechę nieść winna — to jéj przeznaczenie.
— Ależ on zgubi nas. Wszak wiesz, kto tu u nas bywa; jeżeli ten człowiek przyszedłszy do zdrowia podpatrzy ich tajne schadzki tutaj — zgubi ich i nas.
— On nie jest takim złym człowiekiem — rzekła Helenka z przekonaniem.
— A ta kartka u sztyletu.
— Może to pomyłka jaka straszna — a może... kto wie, co go pchnąć mogło do tego kroku.
— Tyś go już rozgrzeszyła.
— Przebaczyłam mu tylko, bo wszak mnie tak uczyłaś. A temu człowiekowi przebaczyć było mi łatwiéj, niż komu innemu.
Matka spojrzała badawczo na córkę.
— Helenko! odezwała się surowo.
Helenka zarumieniła się i spuściła oczy.
— Marto, proszę cię, nie mów mi już więcéj nigdy o tym człowieku. Oddałam ci go zupełnie. Czuwaj nad nim. Skoro przyjdzie do sił i przytomności, każesz go odwieść do jego mieszkania. Ja nie chcę o nim wie-