Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzech żandarmów, kapitan i dwóch kozaków.
— Do tego uzbrojonych — a na ośmiu tylko i bezbronnych prawie — to źle. A zostawić ich w ręku Moskali niepodobna.
— A ratując zgubimy siebie i zdradzimy naszą kryjówkę — odezwał się inny.
— Czy myślisz — rzekł ten co pierwéj mówił, — że papiery znalezione przy syberyjczyku nie zgubią nas także. Tu dłużéj ukrywać się nie możemy — mamy inne schronienie. Ale pierwéj trzeba myśleć o ratowaniu uwięzionych. Czy zgoda?
— Zgoda.
— Idzie tylko o kozaków, z tymi najtrudniejsza sprawa.
— Mam sposób na nich — rzekł ów człowiek, który wrócił od dworu. — Mostek koło stawów trzyma się na jednym palu i dwóch dylach, dość je przeciąć siekierą, by się most pod jadącymi zawalił. — Kozacy będą jechali przodem.
— Czasu za mało na to.
— Wystarczy. Kapitan nie zaraz opuści dwór — on lubi się bawić.
— Niech więc czterech ludzi idzie do mostu — jeden niech podejdzie pod dwór i da znak gdy Moskale ruszą.
Rozkaz wypełniono. Pod lasem został ten, który wydawał rozkazy, trzech jego towarzyszów i August. Niezadługo odezwał się stłumiony łoskot siekier.
— Plan powinien się udać — za chwilę księżyc zajdzie, ciemność będzie nam dobrym sprzymierzeńcem.
Potém nagle jakby sobie coś przypomniał, zwrócił się do Augusta i rzekł:
— Nie miałem nawet czasu jeszcze podziękować panu za przysługę, jaką nam wyświadczyłeś. Ale kto panu mówił o nas?