Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

— Poczekaj — sama mu ją przyrządzę.
Weszła napowrót do izdebki służącéj, zakasała rękawki i zabrała się do rozsmarowania maści; potém wyjęła z kieszonki zawiniątko jakieś i rzekła:
— Tu są bandaże i szarpie.
Potém pocichu wysunęła się z izby i wróciła na górę. Księżyc przez gieranie i firanki zaglądał do pokoju i posrebrzał podłogę i puste łóżeczko, na którém Helenka zamyślona usiadła. Długo jeszcze potém siedziała w tém srebrzystém oświetleniu, z rączkami założonemi na kolanie i zamyślonemi oczami.
— O czém ona dumała?
Bóg wie jakie tam obrazy i myśli przesuwały się po główce dziewczyny marzącéj przy świetle księżyca, to tylko pewne, że wszystkie kołowały koło tego jednego pytania: o jakiéj Helence mówił chory przez sen.
Tymczasem na dole inna odbywała się scena. Twardy sen chorego był przesileniem choroby, po którym przytomność wracać poczęła. Chory obudziwszy się, z zdziwieniem spojrzał w koło, ujrzał się w nieznaném sobie zupełnie miejscu — sam; a jednak z całego otoczenia mógł się domyślać, że staranna ręka jakaś czuwała koło niego. Spojrzał w okno — zobaczył nagie gałęzie drzew, odbijające się na tle jasnéj nocy — ogród. Chciał się podnieść, ale nie mógł, — rany w piersiach zabolały go. Wtedy przypomniał sobie dopiero ów wieczór nieszczęsny, w którym uciekał przed grożącém mu niebezpieczeństwem, ów napad dwóch ludzi. Pokiwał smutnie głową i westchnął boleśnie.
— Więc to prawda — rzekł półgłosem.
Wtedy weszła Marta z plastrami; spojrzał na nią i spytał:
— Dobra kobiete, gdzież ja jestem?
— U mnie.