Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże się to stało? — O ile sobie przypominam padłem pod jakąś furtką.
— Tego nic nie wiem. Jakichś dwóch ludzi przyniesło pana do mnie i kazali pielęgnować.
— Dwóch ludzi — a to dziwne i nieodgadnione zarazem. Jestem widzę ofiarą jakiejś strasznéj pomyłki. — I dawno ja tak leżę?
— Od dwóch tygodni.
— Więc powstanie już rozpocząć się musiało?
— Już.
— Boże, a ja tutaj tak leżę bezczynnie, gnuśnie. — Oh! —
— Więc pan nie jesteś złym człowiekiem? — spytała nieśmiała kobiecina.
— Oni ci to powiedzieli — ci dwaj ludzie — co? Ty ich znać musisz, oni tu może byli u ciebie pytać się o mnie, o, na Boga, jeżeli ich znasz, idź, sprowadź ich tu do mnie — wyspowiadam się im z każdéj myśli, z każdego słowa i czynu mego, a wiem, że mnie nie potępią. Jestem tylko ofiarą jakichś ciemnych, nieodgadnionych intryg.
— O, to dobrze, i panienka nasza to samo mówiła, Ona się ucieszy.
Chory spojrzał na nią zdziwionemi oczami — służąca spostrzegła się i zmięszała.
— Panienka, jaka panienka? O kim mówisz?
— Ot, tak się plecie staréj, nie uważaj pan na moje gadanie.
— Znowu tajemnica? Wszystko się plącze i wikła koło mnie jak niewyraźny gorączkowy sen. Raz przecie chcę widzieć, czy ja śnię, czy rzeczywistość mam przed oczami. Chcę wiedzieć gdzie jestem.
To mówiąc, usiłował zerwać się z łóżka.
Stara Marta wstrzymała go z przestrachem.