Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wróżka mówiła mi, że jéj nie zobaczę nigdy. Rozumiesz? Nigdy.
— Lepiéj wierzyć Bogu jak wróżce.
— Najlepiéj niczemu. Pal licho — bądź zdrów. A jak mnie chcesz widzieć, to przyjdź tam w tę trzecią ulicę — mały domek żółty o trzech oknach, służę u urzędnika Nuryna.
— Nuryna? ten prowadzi śledztwo z moją panią.
— Tak. Ano widzisz, jak się wszystko dziwnie składa. No, bądź zdrów, bo czas drogi.
Wyrwał się co prędzéj od sługi, tak go pragnienie wódki niepokoiło.
Antoni zdziwiony był tą gorączkową niespokojnością pana, tém roztargnieniem jego. Pożegnawszy go, nie odchodził, ale ścigał go oczami. Widział, jak ten wszedł do brudnego szynku na rogu ulicy i pokiwał smutnie głową.
— Co nieszczęście zrobiło z tego człowieka — rzekł do siebie i poszedł ku zabudowaniom sądowym dowiedzieć się, kiedy będzie następne przesłuchanie obwinionéj.
I my tam wejdziemy przypatrzyć się téj kobiecie, od któréj nas na chwilę oddalił tok powieści. W okratowanéj niewielkiéj stancyi siedzi Irreoltema w czarnéj sukni. Gdyby nie słowa starego Antoniego, trudnoby było z jéj twarzy wyczytać historją ostatnich dni — na twarzy ani śladu skruchy, żalu, boleści lub rozpaczy, czysty posąg, który nie zmienił wyrazu od czasu, jak wyszedł z rąk mistrza. Tylko silniejsze cienie nadawały jéj więcéj ponurości. Siedziała oparta o okno, zapatrzona w skrawek nieba, co się niebieszczył między murami. Nie mógłbym powiedzieć, że dumała, oczy jéj miały nadzwyczaj wiele w téj chwili zimna i trzeźwości, aby ją o to można posądzić; prędzéj układała