— Nie wiedziałem kogo przestrzegę, leciałem na chybił trafił chcąc uprzedzić Moskali. A jednak — tu mówiący zatrzymał się, nad czemś się zastanowił — tak — mówił daléj jakby do siebie — teraz rozumiem co to miało znaczyć: ratuj ich. Ona wiedziała kogo mam ratować.
— O kim pan mówisz?
— O sobie, z któréj natchnienia jestem tutaj.
— Jedna tylko kobieta mogła to zrobić.
— Tak to była kobieta.
— Moja siostra.
— Siostra?
— Tak, Konstancyja.
— Więc pan jesteś bratem panny Konstancyi? — Nie wiedziałem o tém, że panna Konstancyja ma brata.
— Gorzéj się pan zdziwisz, gdy powiem, że brat i siostra nie widzieli się nigdy ze sobą. Gdy z ojcem opuszczała kraj, ja byłem już w wojsku — rok dopiero jak wróciłem z Kaukazu. Dość było mi dotknąć się ziemi ojczystéj, bym zrzucił obrzydliwą skorupę moskiewskiego oficera — dezertowałem. Od tygodnia ukrywam się w tych stronach — z Konstancyją nie widziałem się jeszcze, przez posłańca tylko uwiadomiłem ją, że tu jestem. Mówię to wszystko panu bo wiem, że siostra moja nie powierzyłaby byle komu takiego poselstwa. Znam dobrze jéj duszę z listów.
— Zrobiłeś pan jednak krok bardzo ryzykowny. Przy czujności policyi moskiewskiéj dłuższe ukrywanie się pańskie niepodobne.
— Jesteśmy w przededniu wielkich wypadków. — Niezadługo może nie będziem potrzebowali ukrywać się po lasach. O z jaką męką czekam ja na tę chwilę — walka! i ja już nie jako moskiewski żołdak bić się będę, ale za wolność mego ludu. Boże! nie daj mi umrzeć przed tą chwilą.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.