Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

obrócił klucz w zamku i wprowadził do izby Irreoltemę.
— Odchodzisz pan już? spytała czułym głosem.
Dozorca zawachał się i stanął na środku pokoju.
— Może masz żonę, do któréj ci pilno.
— Ja nie mam żony.
— Nie masz pan żony — taki dobry i taki miły. To szkoda.
— Pensja moja nie wystarczyłaby na wyżywienie żony; mam przy sobie chorą, starą matkę, o któréj pamiętać muszę.
— To nie zatrzymuję cię. Ale gdy znajdziesz chwilkę wolnego czasu, przyjdź do mnie, rozmowa z panem jest balsamem dla méj strapionéj duszy. To mówiąc wyciągnęła ku niemu rękę — on zbliżył się i dotknął nieśmiało téj ręki rozpalonemi ustami i wyszedł z pośpiechem. Z trzaskiem zamykanych drzwi z twarzy Irreoltemy ustąpiło rozczulenie i smutek i stała się znowu gipsową maską, w któréj czerniły się przepaściste oczy. Kobiece uczucia, które przed chwilą grały na téj twarzy, zeszły jak róż starty — a nagi demon złego się odsłonił. Wyprostowała sztywnie pochyloną przed chwilą postać, założyła ręce z tylu i chodząc miarowym krokiem po ceglanéj posadzce, rzekła głosem bezdźwięcznym, oschłym:
— Nie źle się rozpoczęło.
Mniéj spokojnie chodził po swojéj izdebce dozorca więzienia. Piękna zbrodniarka w długiéj aksamitnéj sukni stała mu wciąż na oczach. Człowiek ten w biedzie urodzony i wychowany, pierwszy raz zbliżył się do kobiety wielkiego świata; piękność jéj i dobroć dla niego odurzyła go, oszołomiła tak, że nie wiedział, co się z nim dzieje.