Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

nęli dwie straże i zeszli na dół. Tu dozorca wziął ją za rękę i ciemnemi zaułkami prowadził kierując się ku bramie.
— Czy daleko jeszcze? spytała Irreoltema drżącym, stłumionym głosem.
— Jeszcze miniemy dwie warty, a potem już brama główna — cicho — drugi dozorca idzie — skryjmy się w tę framugę.
Dozorca drugiego korytarza szedł powoli z latarnią w ręku oglądając zamki u drzwi.
— Jeżeli pójdzie w tę stronę — zginęliśmy — szepnął dozorca.
Irreoltema przytuliła się do ściany i z niepokojem śledziła ruchy człowieka chodzącego z latarnią — ściśnieniem ręki telegrafowała dozorcy swoją obawę i niepokój. Latarnia kierowała się w ich stronę — dozorca zcierpnął.
— Co począć? spytała go strwożona.
— Zaczekaj tu pani, ja wyjdę ku niemu.
Wyszedł z za framugi, zbliżył się do swego kolegi — rozpoczął z nim rozmowę, wśród któréj starał się zatrzymywać go i zwrócić w inną stronę. Po wielu długich manewrach udało mu się to wreszcie, że odprowadził swego kolegę w inne ramię korytarza, a sam pośpiesznie wrócił do Irreoltemy.
— Chodźmy pani — rzekł — każda chwila droga.
Wziął ją za rękę i prowadził daléj. Wśród drogi odezwał się do niéj:
— Teraz nie mam po co wracać tutaj — dozorca widział mnie chodzącego po nocy — ucieczkę więc pani tylko mnie przypiszą. Pani weźmiesz mnie z sobą — prawda?
— Dobrze, dobrze — byle tylko raz wyjść ztąd.
— Ja będę pani służył wiernie jak pies, bylebyś