Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

wzruszenie, w jakiém go widzieliśmy, gdy się dowiedział, że matka Heleny podziela czarne przypuszczenia, jakich stał się niewinną ofiarą — dziwnie podziałało na jego zdrowie. Odtąd przytomność opuściła go zupełnie, wciąż majaczył i fantazjował, rzucał się i zrywał tak dalece, że Helenka zachodziła w rozpacz. Mimo zakazu matki znajdowała sobie zawsze czas, w którym niepostrzeżenie zbiegała do niego i pilnowała go. Jéj słowa i widok działały magnetycznie, uspokajająco na chorego, lubo jéj niepoznawał zupełnie. Niepodobna było jednak ciągle być przy nim; nawet stara Marta musiała nieraz zostawiać go samego, szczególniéj w ostatnich dniach, gdy gorączka znacznie się zmniejszyła. Jednéj takiéj chwili użył chory na wydobycie się z tych miejsc; bowiem bytność w domu, w którym wiedział, że przebywa osoba gardząca nim (myślał tu o matce Heleny), była dla niego męką; postanowił więc przy najbliższéj sposobności uciéc ztąd daleko. Myśl ta powzięta przy zdrowych zmysłach, nieraz w gorączce napadała chorego — zrywał się wtedy i chciał uciekać: ale brak siły rzucał go znowu na łóżko. Dziś przytomność i siły wróciły nieco — podniósł się z wysileniem, otulił się w płaszcz i chciał uciekać. Przypadek zderzył go z Nurynem i zaprowadził nie tam, gdzie chciał iść. W rozdartéj koszuli, starganym płaszczu, zmęczony szamotaniem i osłabiony gorączką, wpadł do stancyi; ale brakło mu sił i upadł. Ci, którzy tam byli zebrani wstali i zbliżyli się ku niemu. Chory spojrzał na nich, oczy jego zamigotały fosforycznym blaskiem, blada i wynędzniała twarz zarumieniła się ogniem.
— Ha, to wy — zawołał, usiłując podnieść się z ziemi — to wy sędziowie moi i mordercy, a szczególniéj ten — ten. — Nikczemni — naród wam oddał władzę