Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nikogo! powtórzył machinalnie.
Echo pustych ścian powtórzyło te słowa; obejrzał się do koła.
— Gdzież więc są? zawołał z rozpaczą i rzucił się na ziemię zanosząc się od głośnego łkania.
Nad ranem dopiero uspokoił się nieco, podniósł się strapiony, postarzały o kilka lat, z oczami czerwonemi i nabrzękłemi od płaczu. Brzask dzienny obrzucał już szarém światłem ściany izdebki. Nad łóżkiem zobaczył swój portret z młodych lat, za nim była u spodu wymieniona data jego uwięzienia. Ten portret ozdobnie oprawny przekonał go, że pamiętano o nim w tym cichym zakątku, co jednak tylko zdwoiło żal jego. Po tylu latach był tak blizkim rodziny i naraz znowu tak daleko od niéj, bo nie łudził się w tym względzie i widział, że teraz bardziéj niż kiedykolwiek stracił jéj ślad. Jak znaleść ludzi, którzy wciąż kryć się muszą, których schronienia nikt mu nie wyjawi, których odkrycie byłoby hasłem ich zguby. W rozpacznych tych myślach stary żołnierz grzebał ostatki nadziei. Przypomniał sobie, że mu jeszcze syn pozostał; wziął więc ze ściany swój portret, jako jedyną pamiątkę po nieodszukanéj rodzinie i powlókł się z nim do domu.
Przed bramą zastał kilkoro ludzi rozmawiających; gdy go ujrzeli wracającego zwrócili się głowami ku ku niemu; Wasyl ich nie widział, mając głowę spuszczoną na dół, bo inaczéj byłyby go zadziwiły ich spojrzenia. Nie patrząc na nikogo przechodził koło nich.
— Nie masz po co wracać stary — odezwał się jeden ze stojących — twego pana nie ma już tutaj.
Te słowa obudziły żołnierza jak prysk zimnéj wody. Podniósł głowę i spojrzał z przestrachem na stojących: