Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

gazety. Syberyjczyk przywitał wchodzącego przyjaznym wyrazem twarzy.
— Gdzież tak długo bawiłeś? siadaj tu obok mnie — jakoś stęskniłem się za tobą, bo... bo przywiązałem się czegoś do ciebie.
Tu ścisnął jego rękę.
— Dziwny mój los — mówił daléj — kiedy najbliżsi krewni są mi wrogami, u obcych znajduję życzliwą pomoc i serce; obcych muszę błogosławić, a swoich przeklinać.
Maurycy zmieszał się na te słowa.
— Za co przeklinać?
— Za co?
Przypomnienie rozogniło twarz syberyjczyka, w oczach przelatywały błyski gniewu.
— Za co? O! potwory niszczyć trzeba. — Ale nie mówmy teraz o tém; to mnie drażni, wścieka. Przyjdzie godzina, kiedy jak anioł zemsty stanę przed nimi, a wtedy biada im. Cała rodzina odpowie mi za moją krzywdę.
Tu zatrzymał się chwilę, jakby się nad czemś namyślał, potém mówił niby do siebie:
— Nie, nad nią możebym się mścić nie umiał. — I co ona winna, że mnie kochać nie mogła? Ale że poszła za niego właśnie, za tego łotra — to urągowisko straszne. Nie, wszyscy winni.
Tu silnie uderzył pięścią o stół. Maurycy słuchał ze spuszczoną głową, z twarzą rozpaloną od wstydu, słuchał jak winowajca wyroku.
Wniesiono światło i podano herbatę.
— Pani nie przyjdzie? — spytał Maurycy służącego.
— Pani chora — odrzekł Mateusz głosem, w którym znać było skargę i wyrzut.
— Niech Walenty zaprzągnie i jedzie po doktora — rzekł Maurycy spokojnie, zimno.