wyciągał ku niemu drobne rączęta — ten spokój napawał duszę jego dziwnym urokiem szczęścia. Wtém zbudziło go z tych miłych marzeń uderzenie w szyby, przetarł oczy, przypomniał sobie straszną rzeczywistość, wziął siekierę w rękę i wstał. Brzęk szyb zbudził i Tereskę, strwożona przeczuwając coś złego, zerwała się z pościeli — zobaczyła męża przybranego do drogi, obok niego Jana uzbrojonego.
— Na Boga, co to jest? Gdzie wy idziecie?
— Idziemy bić się za ojczyznę — rzekł Jan, całując siostrę w czoło.
— Na rany Chrystusowe, ja was nie puszczę, ja nie chcę, żebyście wy zginęli.
Jan wziął ją za rękę, poprowadził do kołyski dziecka i rzekł poważnie:
— Tyś wykarmiła to dziecko, wychowasz je bezsennemi nocami, strapieniami, trudem — a gdy syn podrośnie, Moskal wpadnie jednéj nocy, porwie ci syna i zapędzi gdzieś daleko, że go nie zobaczysz więcéj, chyba gdy wróci kaleką. — My idziemy bić się za to, by twój syn nie był więcéj niewolnikiem.
Tereska stłumiła gwałtem płacz w piersiach i siląc się na spokój, rzekła:
— Idźcie. — Niech was Bóg prowadzi.
Dwaj powstańcy wyszli z chaty i poszli drogą ku lasowi.
Jan milczał przez całą drogę — straszne myśli go trapiły. Liczył na udanie się napadu na miasteczko tylko w tym razie, gdy powstańcy będą w jaką ilość broni zaopatrzeni, bo w mieście była dość silna załoga. Tymczasem broni nie było. Cofnąć się nie było podobna, bo umówiono się już z mieszkańcami miasteczka i na godzinę dwónastą naznaczono powstanie. Było już po jedynastéj — już nie czas było odwołać. Szedł więc naprzód z oczyma zamkniętemi, naoślep, bez wiary w zwycięztwo, zwątpienie szarpało mu piersi.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.