Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

do zrobienia wycieczki. Temu był winien Kryłow swoje ocalenie.
Powstańcy zaś widząc niepodobieństwo utrzymania się w mieście, cofali się bezładnie za miasto przez płoty, ogrody, po za drzewami. Niejednego w takiéj przeprawie odszukała kula, padał gdzie pod płotem, za jaką stodołą i konał bez świadków, wśród nocy.
Rozbitki cofali się w kierunku wioski, w któréj mieszkał ojciec Anny.
Starzec po odejściu Jana był niespokojny mocno — zdawało mu się, że dobrze zrobił, że powinien był tak zrobić, a jednak teraz sumienie poczęło mu robić wyrzuty, rozsądek pasował się z sercem. Wydając broń, byłby przyłożył rękę do dzieła zapaleńców, stałby się współwinnym klęsk, jakie oni na kraj sprowadzą — ale przez zatrzymanie broni stawał się znowu winnym śmierci tych, którzy z gołemi rękami polecieli zginąć bez walki. Starzec miał duszę prawą — głos téj duszy mówił do niego teraz, że niemogąc ich wstrzymać, powinien był iść zginąć z nimi. — A rozsądek mówił znowu: po co bezpotrzebnie mnożyć ofiary? Garstka się zerwała — ta garstka śmiercią opłacić musi swoje szaleństwo i będzie cicho. — To go uspokoiło trochę — usiadł znowu i modlił się za mających umrzeć. — Po chwili zerwał się znowu z krzesła i zadzwonił na służącego. Przypomniał sobie, że córka jego nie wróciła jeszcze z miasteczka, zadrzał z obawy o los dziecka, gdyby napad zastał ją jeszcze w mieście.
— Siadaj na konia, pędź do miasteczka i proś pani, by natychmiast tu wracała — nie uważaj czy koń padnie, byleś coprędzéj —
— W téj chwili odezwały się pierwsze strzały w miasteczku — starzec przerwał mowę i słuchał ze wzrokiem sztyfnie wbitym w podłogę.
Strzały powtarzały się coraz częściéj — te strzały