bardziéj w śnieg roztopiony. A tymczasem po dworze hulało pijane żołdactwo, rabując, niszcząc, tłukąc wszystko. Spokojny przed chwilą dwór, zamienił się teraz w wrzaskliwe piekło, w dziką arenę rozbestwionych najezdników, którą oświecał pożar, ogarniający stodoły i spichlerze.
Na drugi dzień z tego całego widowiska zostały szkielety popękanych, szczerniałych i okopconych murów — opalone słupy — i trochę trupów krwawiących ranami brudny śnieg. Z trudem odszukano ciało dziedzica, tak głęboko wtłoczyły je w ziemię końskie kopyta, pokaleczoną miał twarz, powalaną błotem i spłaszczoną.
Taką śmiercią bezczestną zginął w owéj nocy człowiek, który stanął z protestem przeciw wezbranym prądom burzy — upadł i burza przeszła po jego piersiach. Neutralność nie ocaliła go.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.