Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

dała na wytarty, stary szlafrok. Starzec siedział okładając papiery i robiąc dziwne grymasy twarzą; obok niego siedziała jakaś kobieta czarno ubrana, zamyślona mocno. Gdy zwróciła twarz ku światłu, Jan poznał w niéj Konstancyją. Był więc w ogrodzie burmistrza — to go zaniepokoiło, bał się, by kto z domowników nie zobaczył go, bo wtedy byłby pewnie wydany. — Po krótkim namyśle uderzył lekko w okno. Konstancyja wstała, zbliżyła się do okna i zasłaniając się ręką od światła, usiłowała zobaczyć kto puka. Jan dał jéj znak ręką — uchyliła okna.
— Pan tu? — spytała cicho z zdziwieniem.
— Szukają mnie.
— Co tu począć? —
Namyślała się chwilę — potém rzekła:
— Tu może byłbyś pan bezpieczniejszy niż gdzie indziéj — tu szukać nie będą. Wejdź pan.
Jan wskoczył oknem do pokoju — dziwiło go, że starzec ani się obejrzał, ani przerywał swéj roboty. Konstancyja domyśliła się powodu jego zadziwienia.
— To mój ojciec — obłąkany — rzekła — nie będzie uważał na pana, tylko się nic nie odzywaj do niego.
Spuściła storę i wskazała Janowi stołek stojący między szafą i stolikiem w kącie.
W téj chwili odezwało się pare głosów, powtarzających jéj imię. — Konstancyja pobladła.
— To Kryłow musiał przyjść — idę na męczarnie. Boże, co się stanie ze mną. — Siedź pan tu i nieoddalaj się — nikt tu nie wejdzie prócz mnie.
To rzekłszy, wyszła spiesznie z pokoju.
Jan siedział obok starca i w milczeniu przypatrywał się jego zajęciu.
Obłąkany układał różne stare szpargały, zapisane drobném pismem. Były to przeróżne proroctwa, odezwy,