Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

piała. Może już usnęło. Serce zaczęło bić z radości Marcinowi, podsunął się pod okno i zajrzał w głąb chaty.
Na dwóch stołkach zwróconych ku sobie, leżała z deszczek niemalowanych zbita mała trumienka, w niéj siny trupek dzieciny — obok trumienki siedziała Tereska z założonemi na kolanach rękami i patrzyła przed siebie wzrokiem szklannym nieruchomym.
Marcinowi zbezwładniały nogi na ten widok — łzy zakręciły się w oczach. Zacisnął zęby z boleści i wszedł do izby. Długo patrzał na trumienkę — może modlił się, może złorzeczył myślą — potém wstał, pocałował żonę i zabierał się do wyjścia.
— Idziesz znowu? — spytała Tereska.
— Moskale gonią nas.
— Kiedyż wrócisz? —
— Bóg to wie — może nigdy.
Tereska zaniosła się od płaczu.
— Niech cię Bóg ma w swojéj opiece — rzekł i wyszedłszy z chaty, pospieszał za swoimi. Dogonił ich wśród lasu, gdy już dniało. Trzeba było spocząć i wytchnąć troszkę. Teraz dopiero z świtającym dniem rozpoznawali się więźniowie i ich wybawcy. Maurycy poznał między tymi ostatnimi syberyjczyka — zbliżył się do niego i dziękował mu za swoje ocalenie.
— Nie mnie, ale jemu dziękuj — rzekł tenże pokazując na swego towarzysza.
Maurycy wrócił się w tę stronę ze słowem dziękczynném — nagle urwał, zmięszał się — zobaczył bowiem Jana. Człowiek, którego on nienawidził, był jego