Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

domagam się sądu. Rzuciłeś potwarz, udowodnij ją — inaczéj ja będę żądał sądu na oszczercę.
Na te słowa sędziowie, którzy już zabierali się do wyjścia, stanęli zdziwieni i pytające zadziwione oczy rzucali to na oskarżonego, to na skarżącego, jakby żądali wytłomaczenia téj zagadki.
Maurycy rozpogodził twarz — śmiałe wystąpienie ojca świadczyło o jego niewinności, to go uszczęśliwiało; — jak z drugiéj strony oszczerstwo wuja wzbudzało w nim wstręt i odrazę.
Wśród téj nieméj sceny, w któréj najsprzeczniejsze uczucia miotały sercem aktorów, wszedł żołnierz z depeszą, wzywającą powstańców co prędzéj do powrotu do oddziału. Depesza nakazywała pospiech — niebawem więc opuścili dwór. Syberyjezyk odchodząc, chciał pożegnać Maurycego — ten cofnął swą rękę ze wstrętem. Syberyjezyk pokiwał smutnie głową i wyszedł.
— Podli — rzekł Maurycy.
— Ten papier powie panu kto podły — rzekł Jan i rzucił mu papier.
— Był to ów dokument, który przypadkiem dostał się do rąk Jana w mieszkaniu Konstancyi.
— Co to za papier? spytał ojciec. —
— Rewers z twoim podpisem ojcze — i oddał mu papier, patrząc na niego wzrokiem pełnym wyrzutu i surowéj powagi.
Ojciec zobaczywszy pismo, pobladł.
— Kto był ten człowiek, co ci to dał?
— Człowiek, który powinien mnie nienawidzić. O! pomścił się okropnie, pokonał mnie szlachetnością.
Zakrył twarz rękami ze wstydu i zabierał się do odejścia.
— Gdzie idziesz Maurycy? —
— Ojcze, my teraz nie możemy patrzeć sobie w oczy — bez wstydu. —