W jednym z pierwszych dni stycznia roku 1863, kiedy już się nieco zmierzchać zaczynało, wyszedł z ulicy Gołębiéj jakiś wywiędły staruszek w ciemnozielonym surducie, w czapce wciśniętéj mocno na uszy — skręcił w ulicę Mostową ku Rybakom i utykając po nierównym bruku, rozglądał się po starych i obdartych kamieniczkach. Kamieniczki te dziwnych kształtów i kolorów stoją, z powodu nagłéj spadzistości ulicy ku Wiśle tak obok siebie, że jedna zdaje się włazić na dach drugiéj. Przed jednym takim domkiem zatrzymał się staruszek. Domek był niewielki, brudno-różowego koloru z zielono przemalowaną furtką, do któréj wchodziło się po trzech schódkach kamiennych dobrze już wydeptanych i rozpękniętych. Domek miał jedno piąterko o trzech oknach i poddasze. Na dole obok furtki czerniły się dwa okna gęsto okratowane i zarosłe powojem, między oknami przylepiono kartkę, na któréj koszlawo i nieczytelnie było wypisane: „Stancja na górce każdego czasu do wynajęcia“. — Staruszek wspiął się na palcach, prze-