litowali się i pocieszali. — Tylko drzwi staruszka nie otwarły się wcale.
Po paru dniach skutkiem starań i próśb żony, wypuszczono stolarza, którego tylko przez pomyłkę wzięto — i w domku przy ulicy Mostowéj znowu było cicho i spokojnie jak dawniéj. Staruszek rad był z tego, bo nie lubiał krzyków i hałasu, szczególniéj po nocy. To téż zdziwiło go nie mało, gdy jednego wieczora znowu ktoś zapukał do jego drzwi. — Nie chciał otworzyć, ale gdy pukanie się powtórzyło, zniecierpliwiony odemknął.
Wszedł stolarz. — Staruszek chciał go już wypchnąć za drzwi, ale nie śmiał czegoś; ten człowiek prosty miał w téj chwili w twarzy coś tak niezwykłego, uroczystego, że staruszek cofnął się, jak przed sakramentem.
— Czego acan chcesz odemnie? — spytał po chwili.
— Panie, my dziś w nocy wychodzimy z Warszawy w Kampinowskie puszcze bić się za ojczyznę. Moja żona zostanie tu sama z dzieckiem — może nie wrócę — opiekuj się pan niemi, by nie skapały marnie — mówił stolarz mnąc czapkę w rękach.
Staruszek odwrócił się ku świecy, niby coś dłubał, poprawił koło niéj, a ręce mu drżały trochę, widocznie był pod wrażeniem jakiegoś wzruszenia.
— A mnie co do acana żony i dziecka — odezwał się po chwili opryskliwie. — Chcesz żeby nie skapały marnie — to siedź i pracuj.
— Ja przysięgałem panie, że pójdę.
— I zginiesz.
— To darmo. Ale memu dziecku będzie lepiéj, jak mnie, jak nam teraz.
Staruszek nic nie odpowiedział — stolarz wyszedł dotknięty chłodem i zatwardziałością jego.
Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.