Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Siedzę sobie może tak z półgodziny, w tem coś zaszeleściło w krzakch. Oglądam się, patrzę, jakiś młodzik — mógł mieć najwyżej lat dwadzieścia — zbliża się do mnie i pyta: czybym go nie przewiózł na drugą stronę. Odpowiedziałem, że nam tego nie wolno, bo jakby strażnicy wypatrzyli, toby mi łódź odebrano i po Wiśle jeździć zabroniono.
Ów panicz, któremu jakoś bardzo poczciwie z oczów patrzyło, wyglądał więcej na panienkę, niż na mężczyznę, i był taki bledziutki i przygnębiony, że litość brała patrzeć na niego. No, ale cóż, jak zaczął, panie dzieju, prosić, nieledwie po rękach całować, obiecywać, że mi da co zechcę za tę przysługę — tak zmiękłem i zgodziłem się w końcu.
Biedaczysko miał jakąś okrutnie skrzywioną minę, musiało mu coś dolegać i ciężyć na sercu, bo wzdychał i patrzał ponuro w ziemię, jakby chciał, aby się pod nim rozstąpiła. Nie wiedziałem, pocoby mu tak pilno było na drugą stronę Wisły, może się tam miał spotkać z kim, może pojedynkować, a może, Boże odpuść, szatan go kusił, by życie tam sobie odebrać. Nie miałem-ta wiele czasu zastanawiać się wtedy nad tem wszystkiem. Pomimo nocy, pomimo zakazu, przewiozłem mego bladego panicza na drugi brzeg i tam pomogłem mu wyjść na drogę do Świątnik. Przy rozstaniu wpakował mi kilka sztuk monety w rękę, -myślałem, że cwancygiery albo coś drobniejszego, aż tu patrzę-złoto! Byłem pewny, że si omylił i pobiegłem za nim, żeby mu oddać. Nie chciał jednak przyjąć odemnie napowrót tych pieniędzy. Nie rozumiałem dlaczego, ale pytać się nie wypadło.-Podziękowałem mu za taki hojny datek i już miałem odchodzić, kiedy on zatrzymał mnie za rękę i po chwilowym namyśle rzekł:
— Słuchaj cie no — widzę, żeście uczciwy człowiek. — Mam tu przy sobie ważne „papiery, — niechcę ich brać z sobą. Weźcie to, ukryjcie dobrze; a gdy napiszę do was, przyślecie mi je. — To powiedziawszy, wydobył z kieszeni