Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/150

Ta strona została przepisana.

— Tak i mówiliście mi o owym depozycie. Cóż się z nim stało? Czy właściciel nie zgłosił’ się jeszcze?
— Ani słychu o nim.
Dominik był jakoś oszczędny w słowach, nie tak jak dawniej. Przypuszczałem, że może nie miło mu było gadać o tym depozycie, który prawdopodobnie na własny użytek obrócił, gdy się właściciela doczekać nie mógł — i dlatego zacząłem mówić o czem innem. Rozpytywałem go o rodzinę jego, która z każdym rokiem się powiększała, - a między innemi zapytałem się o Tomka, wnuka jego, który z nami jeździł nieraz łodzią. Stary na to zapytanie zpochmurniał, machnął ręką i rzekł:
— A licho go wie, co teraz robi — może w kryminale siedzi.
— E! co gadacie.
— To go, panie, nie minie, bo z niego już nic dobrego nie będzie.
— Słyszałem, że był w terminie.
— Już dawno nie jest. Zakochał się gałgan w jakiejś ordynarnej dziewusze — i rozpuścił się. Z terminu go’ wypędzili i teraz wałęsa się po szynkach na Kaźmierzu, żydom wodę nosi, a licho go wie, może się i ze złodziejami zadaje.
— Czy podobna? — A coby nie? — Ta to on, panie, do tego depozytu, co to panu mówiłem, już mi się dobierał, — jak Boga kocham.-I mało brakowało, żeby ten skarb, który ja, panie, jak pies wiernie pilnowałem przez lat tyle, roztrwoniło to łajdaczysko.
— Więc depozyt nienaruszony?
— A ktoby go ruszał? — On chciał, ale mu się nie udało. — Dobrał się już do stolika, gdzie był schowany, nożem podważył zamek, ale na. szczęście wszedłem do izby i złapałem go na gorącym uczynku, kiedy pugilares chował za pazuchę. Oj, nabiłem go, panie. za to, nabiłem, co się zmieściło i wypędziłem z domu na cztery wiatry, a pu-