Stało się jednak raz tak, że Justysia zwróciła na niego uwagę. Było to w którąś niedzielę karnawału. Na Kleparzu był bal, na który Justysia gwałtem iść chciała, bo nie była nauczona wysiedzieć wieczerem w domu. A tu, jak na złość, matka. zaniemogła, a ojciec miał służbę. Samej pędzić taki kawał późnym wieczorem nie wypadało. Z robotników nie było nikogo, tylko Michał, który właśnie zabierał się do spania. — Justysia, niewiele się namyślając, zaproponowała mu, czyby z nią nie poszedł.
Michałowi aż się gorąco zrobiło na tę propozycyę; jeszcze Justysia tak łaskawie nie zagadała do niego.
Nie wiedział jednak jak wygląda bal; — przechodząc przez Kleparz, widział nieraz duże okna w hotelu Lwowskim rzęsiście oświetlone, po których migały się cienie tańcujących, ale nigdy nie przyszła mu myśl, żeby mógł się tam kiedy znajdować. Wydawało mu się to niepodobieństwem, aby biedny robotnik mógł pokazać się w takich wspaniałych pokojach. — Przechodziło to granicę marzeń jego. — Toteż, choć miał wielką ochotę spełnić życzenie Justysi, odezwał się nieśmiało z niedowierzaniem:
— Na bal — do hotelu Lwowskiego.
— Tak. Tam: bywają także porządne osoby.
— Aleby mnie tam może nie puścili.
— Ciekawam dlaczego. Zapłaci pan Michał sobie bilet i puszczą.
— Kiedy ja nie tańczę.
— To się pan Michał będzie przypatrywał.
— A to tak można?
— Czemużby nie można było. A jak się pan Michał będzie nudził, to wróci do domu wcześniej. Znajdzie się taki, co mnie odprowadzi.
— Ale — cóżbym się to miał nudzić? — Zaczekam choćby do rana.
— No, więc jazda! — zawołała wesoło i zaczęła się szybko ubierać.
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/161
Ta strona została przepisana.