nością rolę opiekuna. Szedł krok w krok za nim tak blizko, że aż ów towarzysz Justysi musiał go w końcu zauważyć.
— Cóż ten drab tak idzie jak cień za nami?-zapytał.
— To z naszego domu. Wzięłam go, bo nie miałam z kim iść.
A potem, zwracając się do Michała, dodała kwaśno: — Mógłbyś też pan Michał być grzeczniejszym i nie łazić nam po piętach. — Michał uśmiechnął się i zwolnił kroku.
Przed domem zatrzymała się Justysia z owym brunetem i zaczęła się żegnać; Michał widocznie zawadzał jej przy tem pożegnaniu, więc kazała mu iść naprzód do stancyi, mówiąc, że zaraz tam przyjdzie.
Był jej posłuszny i poszedł.
Z okazyi balu Michał nie poszedł tego dnia do roboty, bo musiał się wyspać. Nieobecność jego zdziwiła wszystkich, był bowiem zwykle ogromnie pilnym; myślano, że zachorował. Dopiero budnik wydał właściwą przyczynę i na drugi dzień, kiedy się zjawił w warstacie, zacęto go prześladować Justysią.
— E! Michał teraz wielki pan, po balach chodzi.
— I w biały dzień sypia, jak hrabia jaki.
— Musiałeś też hulać, co się zowie.
— Ale sobie dobrał dziewczynę, jak się patrzy.
— He, he, nie darmo on sobie wybrał taką kwaterę, to mądry chłop, wiedział gdzie sobie poszukać żony.
— E! byłaby z niej majstrowa, że nawet Tomkowa żona w kątby się przed nią schowała, choć także niczego babina.
— No kiedyż weselisko?
— Albo to powie? To zcichapęk — zwinie się, ani będziecie wiedzieli kiedy.
— Przecież na weselisko zaprosić musi.
Michał słuchał tego wszystkiego z uśmiechem zadowolnienia; cieszyło go, że go posądzają o to, o czem on po-
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/166
Ta strona została przepisana.