Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/167

Ta strona została przepisana.

myśleć nie śmiał — i powoli zaczął wierzyć we wszystko, CO mówili. Gadanie ludzkie sprawiło, że jakoś nie wydawało mu się nieprawdopodobieństwem, iżby Justysia nie miała zostać jego żoną. Zarabiał tygodniowo sześć reńskich; gdyby jeszcze ona wzięła się do prania, lub obsługi, mogliby wcale dobrze wyżyć. — Szło mu tylko o pieniądze na wesele. Ale i na to znalazł się sposób. Patrzyło mu się po ojcu kilka morgów gruntu. Ojciec żył jeszcze, ale gospodarstwo zdał na starszego syna. Michałowi przyszła myśl iść do brata, i na ten grunt, co miał mu kiedyś się dostać, pożyczyć ze dwieście papierków. Możnaby za to godne weselisko sprawić. — Wybrał się w tym interesie na Wielkanoc do rodziny. Brat nie był od tego, żeby mu to zrobić, tylko kazał mu czekać do żniw, bo wtedy łatwiej o grosz na wsi. — Do żniw nie było znowu tak daleko i Michał czekał cierpliwie. Justysi, ani jej rodzicom, nie mówił nic o swoich zamiarach, bo chciał odkryć je dopiero wtedy, gdy pieniądze będzie miał w ręku; mimo to patrzył już na Justysię, jak na swoję. Nie zrażało go to do niej, że każdę niedzielę i święto chodziła po muzykach i spacerach, a często i wieczorami w dnie powszednie nie było jej w domu, że lubiła się stroić.
— Niech użyje - myślał sobie - póki może. Jak pójdzie zamąż, to nie będzie czasu na to.
Ani go to nie ostudzało w małżeńskich zamiarach, że Justysia nie okazywała mu żadnego przywiązania, że go nawet traktowała z lekceważeniem i obojętnością. Kładł to na karb panieńskiej nieśmiałości, która nie pozwalała jej narzucać się tak widocznie kawalerowi. — Wystarczało mu, że czasem zagadała do niego słów kilka; nie był wcale wymagającym pod tym względem. Przyzwyczajony od dzieciństwa do ciężkiej pracy, nie rozumiał się na wymyślnem kochaniu, — patrzył na kobietę nie jak na bawidełko, ale jak na pomocnicę w pracy — i dlatego nie wymagał od Justysi nadzwyczajności. — I on był dla niej skąpy w obja-