Kobieta widocznie wahała się z odpowiedzią, ale usłyszawszy na pustej ulicy miarowy odgłos ciężkich kroków zbliżającego się patrolu, pochwyciła gwałtownie Michała za ramię i rzekła:
— Przez Boga! niech pan Michał nie daje nas aresztować. Powiedz pan, żeśmy twoi... twoi — znajomi, że idziemy z tobą. — Chodź pan prędzej. — To powiedziawszy, pociągnęła go naprzód, zabrawszy dzieci ze sobą.
Michał szedł, a raczej dał się prowadzić, nie mogąc przyjść do siebie. Kobieta przypominała mu bardzo Justysię, ale nie mógł uwierzyć, żeby to była ona; niepodobna mu było wyobrazić sobie Justysi w łachmanach. Za Floryańską bramą, kiedy już zeszli z oczów patrolu, kobieta puściła jego rękę i podziękowawszy mu za przysługę, jaką jej zrobił, zabierała się do odejścia. To dopiero ocuciło Michała. Spojrzał na nią ogłupiałym ze zdziwienia wzrokiem i zapytał niepewnym głosem:
— Czy może Justysia?
Kobieta cichem łkaniem, tłumionem chustką, którą się zasłoniła przed nim, odpowiedziała na to pytanie. Michał zcierpnął z przerażenia.
— Na rany Boskie — spytał, załamując ręce — co się z tobą — z panną stało?
— Okropny los — nieprawda? — odrzekła płacząc. — A wszystko przez niego - zniszczył nas do ostatka. — Parę tygodni dopiero jak wyszłam ze szpitala - dzieci nie miały co jeść — cóż było robić? — Ach, żebyś pan Michał wiedział, co ja miałam za życie z tym człowiekiem!
Zaniosła się od płaczu. — W tej chwili nad nimi huczna odezwała się muzyka, aż okna sali balowej jasno oświecone zatrzęsły się. Stali bowiem pod Hotelem lwowskim, gdzie przed kilku laty Michał był z nią razem na balu. Musiała przypomnieć sobie tę chwilę i chciała widocznie uciec co — prędzej od tych wspomnień, które teraz natrząsać się zdawały z jej nędzy i łachmanów.
— A wy gdzie idziecie?-spytał Michał.
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/188
Ta strona została przepisana.