robi. Powiedziawszy to, poszła naprzód, nie czekając na niego. Michał powlókł się za nią markotny i zginął mi z oczu w tłumie.
Po paru latach spotkałem się z nim jeszcze raz na cmentarzu. — Przyszedł tam z małym chłopcem Jędrusiem, który, jak mi powiedział, chodził już do drugiéj gimnazyalnéj. Przynieśli na grób trzy lampki i wieniec, bo to była właśnie rocznica śmierci Justysi. — Michasi nie było z nimi. Kiedy się o nią zapytałem Michała, powiedział mi, że poszła bardzo dobrze zamąż, za jakiegoś profesora, że jej już od roku niema w Krakowie, bo męża przenieśli podobno do Tarnowa, czy do Sącza.
— Jakto podobno? — spytałem. — To nie wiecie napewno, gdzie się znajduje? Czy nie pisuje do was?
— E, gdzieby jéj się tam chciało? Ona teraz wielka pani, to jéj nie wypada przyznać się do biednego kowala. Ona jak ona, jeszczeby tam nie była najgorszą, — chciała nawet na wesele mnie zaprosić, ale mąż nie życzył sobie.
— A to się wam pięknie odwdzięczyła za opiekę.
Poskrobał się po głowie zaturbowany, że nie miał nic na usprawiedliwienie Michasi przedemną.
— Ha, cóż robić! — rzekł wreszcie. — Toć ja to nie tyle dla niej robił, ile dla Justysi, bo mnie prosiła o opiekę...
Powiedziawszy to, zabrał się do zapalania lampek, potem ustawił je rzędem przed nagrobkiem i uklęknąwszy wraz z Jędrusiem, począł się modlić...
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/199
Ta strona została skorygowana.
195