że raczy fatygować się dla mnie; ze zwyczajnego Tomasza urósł nagle w mych oczach na pana Tomasza i adoracyę dla niego posunąłem tak daleko, że gdy raz upadła mu serweta na ziemię, zerwałem się, by mu ją podać. Nie zrobiłem tego może tyle dla ojca obywatela ziemskiego,. ile dla poczciwego sługi.
Interesa moje, częstsze wyjazdy z Krakowa, nowe znajomości nie dały mi potem czasu zaglądać do starego domu; wrażenia, wyniesione ztamtąd, zatarły się powoli w pamięci mojej. W ostatnich latach zapomniałem prawie o archeologicznych znajomościach. Przypomniały mi się same.Przed kilkoma dniami, przechodząc o szarej godzinie rynkiem, ujrzałem na kościele dużą kartę pogrzebową, donoszącą o śmierci wdowy po dygnitarzu Rzeczypospolitej krakowskiej, pani G. Pogrzeb miał się odbyć na drugi dzień o 10 z rana. Rozumie się, że poszedłem oddać jej tę ostatnią posługę. Sześciu lokajów, w krepach na kapeluszach i na rękawach, w białych bawełnianych rękawiczkach, wyniosło z domu trumnę na karawan, otoczony także lokajami z pochodniami; księży było kilkunastu i zakonnicy i bractwa. do których należała nieboszczka, i ubodzy z dobroczynności, dla których zrobiła jakiś zapis. Tylko publiczności było niewiele-oprócz rodziny zaledwie kilku emerytów i kilka dobrze już podeszłych w lata jejmości. Młodych twarzy nie widziałem prawie całkiem, bo staruszka była już obcą wśród nowego pokolenia.
Dziwiło mię, że Tomasza brakowało; ale tym razem już nie polityka była przyczyną, że się zaniedbał w służbie, bo stary sługa umarł w dwanaście godzin po śmierci swej pani-i na drugi dzień grzebać go miano. Nie potrzebował zażywać trucizny, aby pośpieszyć za tą, której i dla syna opuścić nie chciał; żal pomógł do tego staruszkowi lepiej, niż trucizna. Spieszył się poczciwiec zapewne w myśli, że pani i na tamtym świecie potrzebować go będzie, by nakrył do herbaty, lub poszedł po gazety i nowinki.