Na maryackiej wieży rozkołysały się dzwony i huczą nad miastem, a trębacze wygrywają hejnały, zwołując wiernych na ostatnią procesyę w oktawę Bożego Ciała. To też choć dzień powszedni — miasto jakoś odświątnie wygląda: w rynku większa część sklepów już zamknięta, w kilku miejscach czerwienią się już purpurowe adamaszki i dywany, któremi ozdobiono ołtarze na cztery Ewangelije; po białym bruku snują się już gromadki wystrojonych mieszczan, czekających na procesyę, a od czasu do czasu z jednéj lub drugiéj ulicy wypływa na rynek jakieś bractwo z chorągwiami, feretronami i kotłami, na których bębnią tak, że się aż w piersiach odzywa; to znowu pokaże się cechowa chorągiew wysmukła i sunie prosto ku kościołowi Panny Maryi.
Dzień był pogodny, nawet gorący, choć się już skłaniał ku wieczorowi; część rynku od strony kościoła i sam kościół słońce oblewało złocistemi potokami światła, tylko szereg domów stojących od zachodu i zębate mury Sukiennic rzucały coraz dłuższe cienie, pod które schowały się stada pensyonarek z książkami do nabożeństwa i elegantki krakowskie, których wiosenne barwne toalety zamieniały asfaltowy chodnik na grzędkę kwiatów. A nad tém wszystkiém niebo czyściutkie, błękitne, gdzieniegdzie tylko pajęczemi obłoczkami przesłonięte, a stada kawek i gołębi,