Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/222

Ta strona została przepisana.

nie cofnie się., Nie mogłem jednak sprawdzić tego, bo mój kolega także wyjechał na prowincyę.
Po dwóch latach dopiero wróciłem do Krakowa, a że przyzwyczaiłem się był do mieszkania w domu pana Jacka, więc niebawem udałem się do niego. Od stróża dowiedziałem się, że pan Jacek z drugiego piętra przeprowadził się na pierwsze. Ta zmiana lokalu bardzo wiele mówiła. Poszedłem prosto do drzwi, na których, na porcelanowym szyldziku, czerniło się nazwisko pana Jacka; zapukałem mocno, a gdy nikt się nie odzywał, przycisnąłem klamkę i drzwi się otwarły. Zobaczyłem wówczas pana Jacka w szlafroku i w owych haftowanych pantoflach, idącego ku mnie na palcach i dającego mi znaki, abym się cicho sprawował.
— Genio śpi — szepnął. Chodźmy do saloniku, żeby się nie przebudził. — I, wziąwszy mnie za rękę, przeprowadził ostróżnie przez pokój koło kołyski, w której spało dzieciątko z twarzyczką zarumienioną i spotniałą od snu mocnego. Przyznam się, że ta kołyska w domu pana Jacka była dla mnie prawdziwą niespodzianką.
Kiedyśmy weszli do saloniku, pan Jacek przymknął pocichu drzwi za sobą, by rozmowa nasza nie zbudziła dziecięcia i, zwracając się do mnie, powiedział dla objaśnienia tej swojej ostrożności:
— Genio dziś trochę niezdrów — brzuszek go boli. Trzeba, żeby się wyspał; to mu dobrze zrobi. — Siadaj. Jak się rozbudzi, zaprezentuję ci go — śliczności dziecko!
Wypadało powinszować mu tego szczęścia; uścisnął mnie uradowany za rękę.
— Wistocie — mówił — to dziecko, to prawdziwa rozkosz I moja, mój pieszczoch. A jakie to już mądre! jak szczebiocze! choć ma dopiero czternaście miesięcy. — Wykapany portret matki. Mnie się zdaje, że znasz matkę?
— Czy to ta kuzynka pańska, którą miałem przyjemność widzieć?