Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/224

Ta strona została skorygowana.
220

cek najwyraźniéj słyszał dziadzia, i ucałował zato chłopaka; — a ponieważ krzyczeć zaczął, więc dla uspokojenia począł z nim chodzić po pokoju, bębniąc palcami po szybach, pokazywał mu różne świecidełka na stoliku; a gdy to wszystko nie mogło malca uspokoić, poszedł z nim do swego pokoju, do którego i mnie zaprosił. Tam, stanąwszy przed oszkloną szafą, pokazywał coś chłopcu palcem i mówił: ciucia, ciucia, ciucia, caca; chłopiec, zapatrzywszy się w szafę, rzeczywiście płakać przestał i tłuste rączyny wyciągał, jakby chciał coś chwycić. — I ja zbliżyłem się do szafy i zobaczyłem w niej pieska wypchanego, leżącego na aksamitnéj poduszcze.
— Pamiętasz ją — spytał pan Jacek, zwracając się do mnie — to Żolka, poczciwa Żolka Wojciecha. — Kazałem ją sobie wypchać na pamiątkę. — Teraz już nie potrzebuję się wstydzić przed tą psiną, bo i ja teraz umiałbym jak ona wyć i jęczyć, a może nawet umrzeć z żalu, gdyby mi przyszło iść za pogrzebem którego z téj mojéj ukochanéj trójki. W Bogu nadzieja, że się nie doczekam tego, że raczej oni zapłaczą nad moim grobem.
Przepowiedział sobie, bo niespełna w rok potem byłem przy jego skonie. Umierał, otoczony trójcą kochających go ludzi, z błogim uśmiechem na ustach, bo zaznał przed śmiercią największej w życiu rozkoszy: kochał.