łem raz u Julka, kiedy przyszedł do niego doktor, który ją leczył, z oznajmieniem, że chora życzy sobie z nim się widzieć, bo chwile jej już są policzone. I ja zabrałem się razem z nimi, bo ciekawy byłem niezmiernie ostatniego aktu tej tragi — komedyi, a przy tem chciałem na pożegnanie uścisnąć rękę staruszki.
Poczciwa Mośkowa przedstawiała mi się zawsze w pamięci, jako pendent do Mickiewiczowskiego Jankiela.
Pojechaliśmy tedy we trzech do mieszkania pana zięcia przy ulicy Grodzkiej. Wprowadzono nas do obszernego i gustownie umeblowanego pokoju, który obecnie był zajęty przez chorą. Wszystko, co mogło służyć do wygody i uprzyjemnienia, znajdowało się w nim.
Zastaliśmy kilkunastu żydów; było to podobno jakieś bractwo, które się zajmuje umierającymi i pogrzebami.Wszystko to kiwało się, modliło, śpiewało, lamentowało, co sprawiało ogromną wrzawę nie mówiąc już o powietrzu,które było przeokropne.
Chora leżała na okazałem łożku, przykryta niebieską atlasową kołdrą. Twarz jej koloru brunatnej ziemi; jak bizantyński obraz wyglądała na tle białych poduszek, a schudła tak, że nie była większą od pięści. Oczy miała przymknięte ze znużenia, a może i ze strachu przed śmiercią.
Kiedy się Julek zbliżył do niej, jakby go przeczuła, otworzyła naraz oczy i uśmiechnęła się tym śmiechem osób schorowanych, który więcej podobny jest do bolesnego skrzywienia, niż do uśmiechu. Uśmiechem powitała go i powiedziała mu, że cieszy się, oglądając go. Mówić wiele nie mogła.
— Niech panu Pan Bóg odpłaci — rzekła słabym głosem — a po chwili dodała: testament jest tam w szkatułce.Gdy mówiła te słowa, na sinych jej ustach zamigotał drwiący, szyderski uśmiech, skierowany do zięcia, który ni odstępował od jej łóżka. Umierająca podała Julkowi kluczyk.który aż do ostatniej chwili ściskała w spoconej dłoni.
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/253
Ta strona została przepisana.