Oddając go, uścisnęła mu jeszcze rękę na pożegnanie i na podziękowanie. Z tem uściśnieniem zastygła.
Zgromadzeni żydzi zaczęli wrzeszczeć, lamentować, płakać, nie z żalu za zmarłą, ale tego, że tak nakazuje zwyczaj i obrządek religijny. Zięć nie miał wcale ochoty wtórować im. Zbliżył się do Julka i zagadał chłodno, urzędownie:
— Czy pan masz być egzekutorem testamentu?
— Zdaje się, skoro mnie nieboszczka wręczyła ten kluczyk.
— Nie mamy co zwlekać. Możemy zaraz wziąć się do otworzenia testamentu.
— Nie po pogrzebie?-spytał Julek przeciągle, z naciskiem, zatapiając spojrzenie w twarzy żyda, drżącego z niecierpliwości zagarnienia ukrytych skarbów.
— A to poco? — Zresztą może tam będzie rozporządzenie, co do pogrzebu.
— Ha, więc otwórzmy, kiedy pan tak sobie życzy.
Postąpił do szkatułki, stojącej na komodzie, otworzył ją i wyjąwszy z niej testament, podał go żydowi; ten porwał papier w drżące z niecierpliwości ręce i począł chciwie czytać. Testament był krótkiej osnowy, brzmiał tak.„Za troskliwą, a bezinteresowną opiekę nademną zostawiam mojemu zięciowi przebaczenie za krzywdy, które wyrządził mnie i dziecku mojemu, i ten cały majątek, co mi go zabrał.Więcej nic mi nie zostawił do rozdania.“
Aż pozieleniał po przeczytaniu tych słów; skoczył jak kot do szkatułki, obmacał wszystkie kryjówki, a gdy nic nie znalazł, zaczął kląć w przeokropny sposób w żydowskim żargonie. Z przekleństwami zwrócił się w stronę zmarłej.
Ciało służba pogrzebowa nakryła całunem i poniosła co tchu na kierkut.
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/254
Ta strona została przepisana.