Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/265

Ta strona została przepisana.

trzeba było samemu upomnieć się o to, nie chcąc umrzeć z głodu; a odkąd zaczął prosić, narzucać się, odtąd towarzystwo jego stawało się coraz uciążliwsze; unikano go, pomijano w zaproszeniach, a wreszcie odsyłano z prośbami do instytucyj publicznych dobroczynnych. Dostawał wsparcie z funduszu, przeznaczonego dla wstydzących się zebrać; z jakiegoś balu dla ubogich dostała mu się także parę razy mała zapomoga; ale to był tylko chwilowy ratunek, który nie zabezpieczał go dostatecznie od niedostatku. A tu przychodziła starość coraz więcej zgrzybiała, niedołężna, bezsilna; wreszcie przyszła choroba, i to choroba powolna, ze wszystkiemi dolegliwościami starego wieku, która wyczerpała cierpliwość dobroczynnych dam. Z początku niektóre z nich wstępowały po drodze odwiedzić „chorego Latoura”, niektóre litościwsze nadsyłały resztki rosołu, kawałek kurczęcia i trochę starego wina, niedopitego ’Przy stole, dla wzmocnienia zdzieciniałego staruszka; ale gdy choroba przewlekała się na czas nieograniczony, uwolniono się od niego, posyłając go do szpitala.
Wtedy dopiero staruszek, opuszczony przez tych, których się czepiał całe życie, przypomniał sobie że ma syna i napisał, aby przybył i zabrał go do siebie, bo szpitala bał się.
Syn pośpieszył co tchu na wezwanie ojca; ale zdążył zaledwie ucałować ręce umierającego i odebrać od niego ojcowskie błogosławieństwo. Pogrzeb wyprawił mu wspaniały, bo zmarły życzył sobie być pochowany z wielką pompą i paradą; była to ostatnia słabostka. Dawni protektorowie, dowiedziawszy się o zgonie „ukochanego Latoura”, wysłali za konduktem kilka powozów swoich; ale żaden osobiście nie był na pogrzebie. Tylko garstka tych,co z nieboszczykiem mieszkali kiedyś pod jednym dachem, szła za trumną, i kilkunastu biedaków, którzy na pogrzeby chodzą jedynie dla zyskania woskowej świecy. Ci ostatni już od wrót cmentarza zawrócili do domu, chowając starannie pod odzieżą niezapalone nawet całkiem świece. Sami