Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/28

Ta strona została przepisana.

pchał się coraz więcej naprzód, łowiąc niespokojnem spojrzeniem ruchy Konika, gdy mu się chwilę ukazał z pomiędzy głów i kapeluszy-i urywanemi wykrzykami objawiał radość swoję.
— O! o! idzie w tę stronę-mówił sam do siebie, podnosząc się, o ile mógł, na palcach i wyciągając szyję — o! podniósł rękę-a to go zdzielił pałą, a niechże go Pan Bóg sekunduje-ha, ha! elegancik zły, że mu kapelusz zgniótł na nic-odgraża się laską-dobrze ci tak, pocoś tam lazła to błazen, na Konika podnosić laskę — to niesłychana rzecz, powinienby go policyant zaaresztować; dostał drugi raz pałą-ha! ha! brawo! doskonale!-o! patrzcięż państwo — paupry przewróciły panicza na ziemię — inni przewracają ąlę przez niego-aż się zakłębiło w tem miejscu! — z ludzi kupa mrowiska — ej! żeby tak Konik wpadł na tę kupę — byłożby im ciepło, było. A dalipan wraca — o! o! sunie prosto na nich.
— Gdzie? gdzie? — spytała chciwie jakaś staruszka, którą ruchliwa fala wpakowała na Jędrzeja, a która także z niezwyczajnem zajęciem interesowała się Konikiem.
— A tam-widzi jejmość — rzekł, biorąc ją za ramię i pokazując ręką-o! o! Toć im teraz lanie sprawi.
Ale wbrew oczekiwaniu Jędrzeja, Konik zwrócił się w inną stronę i prując przed sobą tłum ludzi, posuwał się szybko ku rynkowi, gdzie się spodziewał obfitych datków od tych pań i panów, co na balkonach stali. Jędrzej ścigał go oczyma, miętosząc machinalnie w rękach salopkę owej jejmości, która przy nim stała także zapatrzona. Oboje tak żywo byli tem zajęci, że nie zważali wcale na siebie. Dopiero kiedy Konik całkiem zniknął im z oczów po za massą ludzi, Jędrzej pierwszy przyszedł do siebie i teraz dopiero spostrzegł, że w kurczowo zaciśniętej ręce trzymał czyjś rękaw. Staruszka także, chcąc ruszyć dalej, uczuła się przytrzymaną i spojrzała na sąsiada. Oczy ich spotkały się równocześnie, oboje drgnęli i cofnęli się od siebie.
— Jędrzej!-wszelki duch -w imię Ojca -mruknęła babina i odwróciła oczy.