Zdecydował się spojrzeć znowu w zwierciadło. Marcinowa zabierała się już do wyjścia. Jędrzej poruszył si niespokojnie na stołku. Musiała przechodzić koło niego; udał, że jej nie widzi, ale kiedy go już minęła, nie mógł, jakoś wytrzymać dłużej, obrócił się za nią i zawołał:
— Pani Marcinowa..
Stanęła i obejrzała się. Jędrzej był w kłopocie, co dalej robić;-wypadało coś przemówić-więc odkrząknął i dodał:
— Pani Marcinowa już do domu? do domu?
— A do domuć - rzekła z westchnieniem.
— A możeby.... hm.... hm tego ten tak szklaneczkę miodu w kompanii, -przecież my się to pono kiedyś znali.
— Oj prawda,prawda— i łzy sznurkiem pociekły starej po bruzdach zmarszczonej twarzy; grzeczność Jędrzeja tak ją rozczuliła, że babina utulić się nie mogła, ani słowa przemówić, tak ją łzy dławiły — i trzęsła się jak galareta ze wzruszenia.
— No, no, Marcinowa, dajcie pokój, reflektował i uspokajał Jędrzej-siadajcie, siadajcie.
— O mój Jędrzeju — mój Jędrzeju — żeby mi kto wór złota dał, toby mnie tak nie ucieszyło, jak wasze dobre słowo-i załkała znowu.
— No, Marcinowa. dajcie pokój — co tam — co było, to było-dziś my sami, Magdusia już na Boskim sądzie.
— Zmarło się biedaczce?
— Oj zmarło-i to tak nagle. Tu zaczął Jędrzej opowiadać o śmierci żony; teraz z kolei on się rozrzewnił i łzy rękawem ocierał.
Przerwała mu opowiadanie dziewczyna, która przyniosła dwie szklanki miodu.
— No, Marcinowa, na zgodę! - przy tem uroceystem święcie! Oby nam się dobrze działo.
Życzenie to musiało im się spełnić nie zadługo, bo na drugi rok nie widziałem już na procesyi maryackiej, ani staruszka w białej konfederadce i wytartym kontuszu, ani lisiurki pani Marcinowej. Przenieśli się pewnie za Magdusią tam, gdzie im się „lepiej będzie działo.“