Grzegorz go czasem wyniesie z łóżka i przewiezie trochę po mieście — to tyle jego uciechy.
Potem opowiadaniu Franciszka, z niecierpliwością oczekiwałem następnego dnia, aby przypatrzyć się lepiej i Grzegorzowi i owemu adwokatowi, którego w tak dotkliwy sposób los przekonał, że są jeszcze uczciwi ludzie, których słowom wierzyć można; ale jakby naumyślnie nie spotkałem ich dnia tego. I następnych dni napróżne ich upatrywałem, choć nawet przysiadłem na jakiś czas na ławeczce pod kasztanami, czekając, czy nie nadjadą. Nie doczekałem się.
Grzegorza widziałem nieraz — to jadącego na kolej, to wiozącego kogoś przez ulicę Grodzką; ale z adwokatem nie widziałem go nigdy.
W jakiś czas potem, jednego pięknego dnia, idąc w towarzystwie dwóch dam w stronę ogrodu Strzeleckiego, ujrzałem wyjeżdżający z bocznej ulicy karawan bez baldachimu, pokryty całunem pokapanym woskiem ze świec. Na karawanie drewniana trumna pokostowana, na koźle woźnica w stosowanym kapeluszu i czarnym płaszczu, obszytym białemi galonami, budził od czasu do czasu poruszeniem bata szkapy, także okryte czarno, które szły powoli, śpiąco.Za trumną nie szedł nikt, -ale to zgoła nikt.
Widziałem raz na jednym obrazie namalowany podobny pogrzeb, za którym szedł tylko pies ze spuszczoną głową i pamiętam, że obraz ten zrobił nadzwyczaj smutne wrażenie. A tu nawet psa nie było. Wskazałem moim towarzyszkom ten pogrzeb.
— Nikogo- to okropne - rzekła jedna. Czy ten człowiek przeżył wszyskich swoich znajomych, czy też nie umiał nikogo przywiązać do siebie, choćby uczuciem politowania?
— Może jedno i drugie.
— Chodźmy oddać mu tę ostatnią przysługę — rzekła druga, trochę pochopniejsza do poświęceń.
Intencya była wcale dobra, ale na przeszkodzie w wykonaniu jej stanęło spotkanie się moich towarzyszek z państwem L., którzy byli nadto znajomi, aby ich można minąć
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/40
Ta strona została przepisana.