— A kogo to woziliście, przyjacielu? — spytałem niby od niechcenia’ — przebierając cygara.
— Jednego ta pana.
— Czy nie B? — tu wymieniłem nazwisko, które mi Franciszek był powiedział.
— Pan go znał?
— Mówiono mi o nim i o was — poczciwy z was człowiek, Grzegorzu-i poklepałem go po ramieniu.
— E, niema o esem gadać.- Ta to była moja psia powinność.
— I nikogo nie miał ze znajomych, że nikt nie poszedł za trumną?
— Mało kto i wiedział, a choćby i wiedzieli, toby i tak nie poszli, bo od biedaka to każden zdaleka. Moja miała wielką ochotę iść na cmentarz, ale cóż kiedy od tygodnia w szpitalu i kto wie kiedy wyjdzie. Daj ta panna jeszcze półkwaterek.
Wychylił od jednego zamachu, splunął, zapłacił, -potem pokłonił mi się ex re tej krótkiej pogawędki, przez którą się poznajomiliśmy ze sobą, siadł na kozioł, machnął biczem — wio! i pojechał ku miastu, — a ja podążyłem za mojemi towarzyszkami. Towarzystwo zastałem powiększone o dwóch dandysów miejskich, z których jeden z nadzwyczajnym zapałem opowiadał o jakimś panu Kulikowskim, czy Rosołowskim, który raz dał mu słowo honoru, że czekać go będzie na plantacyach, na tej a na tej ławce, o tej a o tej godzinie- i czekał tam, pomimo że deszcz lał jak z cebra i pioruny biły na potęgę.
— Wyobraźcie sobie, panie, moje ździwienie — ciągnął dalej z ferworem ów jegomość - może w trzy godziny, kiedy już burza przeszła i plantacye obeschły nieco, idę ja sobie przez nie, a mój Kulikowski stoi pod drzewem zmoczony, jak nieszczęście. Zgłupiałem, bo gdzież mogłem przypuścić, że w taką ulewę...
— Widać. że jest człowiekiem honorowym-rzekła entuzyastka.
Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/42
Ta strona została przepisana.