Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/68

Ta strona została przepisana.

cam do domu koło południa, a tu w pokoju jeszcze nie posprzątano, meble na środku pokoju, sukna zawinięte, a Franciszek ze szczotką pod pachą siedzi na ziemi pod oknem zaczytany tak, że nawet nie uważał mojego wejścia.
— Franciszku! — zawołałem ostro.
— O dla Boga-cóż się stało? — spytał, podnosząc się coprędzej z ziemi.
— Jeszcze nie posprzątane? — Duchem będzie, panie.
— Już dwunasta.
— E, co pan gada. Nie dawno, jak dziesiąta odbiła.
Pokazałem mu dla przekonania zegarek — chwycił się za głowę.
— Jezus! Marya! Józefie święty! jakże ten czas leci.
— Gdyby był Franciszek nie bawił się książkami...
— Kiedy, proszę pana, takie nieraz ciekawe rzeczy, co trudno się od tego oderwać.
Zapał Franciszka do czytania przechodził już w manję, podobną bardzo do tej, jaką mają tak zwane móle literackie którzy pożerają książki dla samej przyjemności czytania, a niebo wyobrażają sobie w postaci biblioteki. To też mój Franciszek używał jak mucha w miodzie, kiedy mu się trafiła usługa właśnie u jednego z takich móli, który całe mieszkanie miał założone książkami, po całych dniach w nich grzebał i nieledwie sypiał na nich. Odtąd na moją skromną biblioteczkę patrzył Franciszek z pewnym rodzajem lekceważenia i nie mógł się powstrzymać, żeby mi tego wyraźniej nie powiedzieć.
— Pan to się nie bardzo musi kochać w książkach — odezwał się jednego dnia, otrzepując z kurzu moje książki.
— Dlaczego?
— A bo pan ma tak mało książek. — 00 to tyle, to prawie co nic. Żebyś to „pan widział u tego pana, co go teraz obsługuję — to, panie, jest co widzieć, książek, że Panie ratuj, od dołu do góry nabite co strach -i nowe i stare.- Nie odezwałem się nic na to.