Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/70

Ta strona została przepisana.

Franciszek wziął pod uwagę te słowa. Może nie bardzo ten rodzaj bogactwa przypadł mu do smaku, ale nic nie powiedział przeciw temu. W kilka dni dopiero przyznał mi racyę.
— Jednak pan miał recht-odezwał się do mnie.
— Z czem?
— A z tem, co pan mówił, że to nie ten bogaty, co dużo ma; przypomniałem sobie, że ja znałem jednego bogatego pana, bardzo bogatego, który przecież od rana do wieczoru spekulował tylko nad tem, żeby mieć więcej; a był taki chciwy na on krajcar, żeby go był własnemu dziecku z gardła wyjął. Jeść sobie żałował, a cały dzień biegał za interesami, jak chart za zającem-i cóż pan powiesz, jak raz stracił na jakiejś spekulacyi kilkanaście tysięcy, tak wziął i otruł się. Choć, panie, zostało po nim tyle majątku, że nie jednego, ale dziesięciu, by tam uszczęśliwił. A żeby był miał naukę, toby był sobie z tego nic nie robił, -prawda, panie?
Nie przeczyłem mu, nie chcąc pozbawiać go złudzeń, choć z doświadczenia wiedziałem, że nauka nie zawsze chroni człowieka od chciwości.
— E, niema to jak nauka-powtarzał sobie Franciszek. Żeby ta nie wiedzieć co, to muszę mego chłopaka wykierować na takiego uczonego..
Długi czas potem nie miałem sposobności wdawać się w pogawędkę z Franciszkiem, bo i jakoś byłem zajęty i on także nie bardzo rozmowny. Zato obsługa szła lepiej, wszystko było na czas zrobione, posprzątane i co mnie zdziwiło nie mało: przy okurzaniu książek, nie otwierał ich wcale, jak to miał w zwyczaju, tylko oczyścił i obojętnie stawiał na swejem miejscu. Ta niezwykła zmiana zastanowiła mnie i aż zagadnąłem go raz o to.
— Coś Franciszek teraz nie taki skwapliwy do książek-rzekłem.
Machnął obojętnie ręką i odpowiedział:
— E, na co się to zdało. Ao to ta wszystko prawda. co w nich piszą.