Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/73

Ta strona została skorygowana.
69




VI.
Romans wyrobnika.

Naprzeciw moich okien wzniesiono rusztowanie około kamienicy, którą miano restaurować. Restauracya, jak się dowiedziałem, miała potrwać przynajmniéj dwa miesiące. Ta wiadomość, przyznam się, nabawiła mnie niemało strachu. Być skazanym przez dwa najpiękniejsze miesiące: maj i czerwiec, które nawet w mieście mają swoje powaby, na połykanie kurzu, zamiast róż wąchać wapno, zamiast słowików słuchać stukania młotków i hałasów mularzy, nie widzieć przez cały dzień nic prócz cegieł i rumowiska, — to nie była wcale przyjemna rzecz dla człowieka, spragnionego świeżego powietrza i spokoju. Dodać do tego trzeba, że byłem chory na nogę, — a więc nie mogłem nawet ruszyć się z domu, — można sobie więc wyobrazić, co mi się działo, gdym pomyślał, że aż do czasu wyjazdu w góry trzeba się będzie dusić w zamkniętym pokoju.
Rzeczywistość jednak pokazała się o wiele znośniejszą, niż sądziłem. Młotki nie stukały tak głośno, żeby aż wytrzymać nie można było; mularze sprawiali się dość spokojnie na rusztowaniu, rumowisko niezawsze się sypało; można było często, szczególniéj rano i wieczór, okna otworzyć, a nawet ten ruch fabryczny na ulicy, tak mało ożywionéj, stał się pewną rozrywką dla mnie, w chwilach wolnych od pracy. Siadywałem często w oknie i przypatrywałem się pracującym, przysłuchiwałem się ich rozmowom i wesołym żartom,