Strona:Michał Bałucki - Typy i obrazki krakowskie.djvu/92

Ta strona została przepisana.

gębą i wyłupionemi oczyma. Nieszczęśliwym był pod tym względem, ze twarz jego, jak krzywe zwierciadło, karykaturowała objawy duszy.
— Filipku! — krzyknął mu nad uchem Maksymek i uderzył go śmiejąc się w ramię.
— Co?
— Coś się tak zagapił?
Filipek zarumienił się po uszy i zamiast odpowiadać — roześmiał się jałowo. Potem, zwracając się do malarza, rzekł nieśmiało.
— Pan miałeś nam opowiedzieć coś o tych panienkach.
— Jeżeli to panów zajmie.
— A prosimy, prosimy.
— Otóż będzie temu blizko dwa lata, jak przeprowadziłem się na Zwierzyniec za rogatkę do jednego z tych małych domków, co to, jak przedmiejskie dziewczęta w perkalikowych różnokolorowych sukienkach, idą szeregiem wzdłuż Wisły ku białemu klasztorowi. Miałem pokoik w trójkątnej facyatce na poddaszu o dwóch małych okienkach. Zaciasne to było na pracownię; to tez malowałem w szkole, a pokoik był tylko do spania, szkicowania pomysłów i do marzeń. Miejscowość usposabiała bardzo do marzeń: z okienek moich był szeroki widok na Wisłę, na zielone pola cieniowane kępami drzew i sine góry ubielone jeszcze śniegiem, bo było to dopiero w początkach wiosny. Myśl miała gdzie polecieć z ciasnego pokoiku, jak jaskółka z gniazda. Po mieszkaniu, jakie przedtem miałem przy ulicy Sławkowskiej, zkąd był tylko widok na połatane dachy i obdarte kominy-to, do któregom się teraz wprowadził, rajem mi się wydawało. Nie mogłem się dosyć nacieszyć temi. obszarami ziemi, zieleniejącej się coraz więcej, -tą Wisłą, co jak panorama przesuwała się powoli pod memi oknami, niosąc na sobie to kawałki błękitów, oprawione w białe obłoki, — to kłęby szarych chmur, — to tratwy, powiązane ze sobą, jak...