którego mu brakło. Zapalił świéży papiéros — i pogwizdując jakąś wesołą aryjetkę offenbachowską wpatrywał się w błękit nieba, — i zasnął.
Zasnął właśnie wtedy, kiedy od strony Lipczyn na łąkach ukazała się biała sukienka Bronisi. Szła ona ściéżką koło potoku, prosto ku stawom. Może nawet nie w nadzieji spotkania tam kogo, bo nie spieszyła się bardzo — szła więcéj z przyzwyczajenia; miejsce to ciągnęło ją do siebie wspomnieniami i choć nieraz wyszła z myślą przejścia się po wsi lub téż miasteczku, mimowolnie kierowała się w tę stronę — z początku z nadzieją zobaczenia tam kogoś, co na nią pawnie czeka, a późniéj gdy ta nadzieja ją kilka razy zawiodła, szła tylko po to, aby tam być, bo jéj tam było najmiléj. A jednak choć nie spodziéwała się nikogo, lada szelest w krzakach przyspieszał zwykle bicie jéj serca; zarumieniona przymykała powieki, oczekując, rychło Walery odezwie się do niéj. Ale niestety, pokazało się, że to albo szyszka spadająca z drzewa sprawiła ten szelest, albo ptak zerwał się z zarośli i poruszył gałęzie. Nieraz krzak oświecony słońcem złudził ją podobieństwem postaci ludzkiéj. Kto czekał kiedy i nie mógł się doczekać, ten zrozumié jakie ciężkie próby musiało przechodzić zakochane dziéwczątko, nie mogąc doczekać się tego, któremu miało tyle do powiedzenia. Zdawało się bowiem Bronisi, że skoro spotka się z nim w miejscach, gdzie się tak wesoło, serdecznie bawili dawniéj, będą znowu tak swobodni, tak poufali jak wtedy. Niedoświadczone dziéwczę, nie uwzględniało wcale różnicy, jaka zaszła teraz w ich położeniu, nie przyszło jéj nawet na myśl, że schadzka w lesie młodych dzieci inaczéj trochę wygląda, jak kiedy jedno z nich dojdzie do lat dwudziestu, a drugie już szesnaście lat liczy. — W niewinnéj imaginacyji spotkanie takie nie natrafiało na żadne tru-
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.