Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

szczano: cierpiał jednak wielki ból, bo kość była nadwyrężoną. Zbandażowano rękę na prędce, posłano po wóz do dworu i odwieziono tam rannego.
Wskutek tego wypadku, zburzenie chaty odroczono na późniéj.
Niebawem posterunek żandarmeryji dostał polecenie szukania cyganki i dostawienia jéj do kryminału. Przepadła jak kamień w wodę. Byli tacy, którzy utrzymywali, że ukrywa się w okolicy, że ją widziano to na jarmarku jakimś, to o zmierzchu koło stawów, — ale wieści te nie potwierdzały się. Były one raczéj utworem fantazyji ludu który cygance przypisywał moc cudowna, a nawet możność uczynienia się niewidzialną. To pewna, że znalazła jakąś bezpieczną kryjówkę, kiedy czujność władz policyjnych w żaden sposób wytropić jéj nie mogła.
Ta sprawa z cyganką zajmowała Walerego przez dni parę tak dalece, że zapomniał zupełnie o przyobiecanéj schadzce koło stawów i nie pokazał się tam wcale.
Ale i Bronisia także się nie pojawiła — a ta wstrzemięźliwość jéj wynikła po części, że przykre wspomnienia cyganki, nie zatarły się w jéj pamięci i przejmowały ją jakąś niewytłumaczoną trwogą, która więcéj czuła niż rozumiała, a po części i wskutek rad Kundusi.
Ta bowiem, skoro jéj Bronisia wyspowiadała się ze wszystkich szczegółów tyczących się spotkania z Walerym, zrobiła jéj uwagę, że nie wypada aby panna dorosła schodziła się sam na sam w lesie z młodym człowiekiem, choćby konkurentem, że wprawdzie książki na to pozwalają, ale obyczaj staropolski gani takie romansowe wybryki, — że jeżeli chce koniecznie w sielankowy sposób porozumiéć się z Walerym, to pójdą obie na spotkanie się z nim i to dopiéro za dni kilka, aby zatęsknił trochę