stkie zniweczone marzenia o szczęściu małżeńskiém i żal swój wynurzała nieraz w sposób dość gwałtowny. Spazmów, dąsów, łez, narzekań i całego obfitego arsenału broni niewieściéj używała na zdobycie sobie nie już męża, ale przynajmniéj uległości jéj kaprysom i zachceniom. Ale wszystkie te jéj usiłowania nie robiły wrażenia na panu Edwardzie, przypatrywał im się jak teatralnym scenom z chłodnym uśmiechem, obojętną twarzą lub z flegmą i spokojem robił jéj uwagi, że takie sceny nie przystoją osobie, mającéj pretensyję do dobrego wychowania i żądania jéj nazywał dziecinnémi i śmiesznémi. Tym chłodnym spokojem pokonał ją; uczuła się bezsilną wobec niego i przekonała się, że nic jéj nie pozostaje, jak znosić w milczeniu los swój. Zamknęła się więc w sobie i odosobniła się zupełnie od niego, bo widok jego był jéj wstrętny i draźnił ją. Żyli tedy pod jednym dachem prawie, ale zupełnie rozłączeni. Widywali się zaledwie parę razy na miesiąc i to najczęściéj przy ludziach, byli dla siebie grzeczni ale chłodni, a rozmowy ich miały charakter oficyjalny, sztywny. Ceremonijał panował między małżonkami jak na dawnych dworach panujących. Ona miała osobny dwór, służbę, mieszkanie i w tém odosobnieniu szukała sobie przyjemności, rozrywek, które miały jéj zastąpić stracone na zawsze szczęście małżeńskiego pożycia. Maż nie miał nic przeciwko temu, nie wiele go kosztowało zrzeczenie się towarzystwa żony, owszém czuł się przez to swobodniejszy. To tylko mu może nieco psuło humor że żona zbyt wiele wydawała na swoje haremowe przyjemności i wygody. Uważał tego rodzaju wydatki za zbyteczne i wolałby był korzystniéj użyć tych pieniędzy dla swoich spekulacyj. Ale zabronić żonie nie mógł tego zbytku, bo intercyzą ślubną i testamentem rodziców miała zastrzeżoną dla siebie pewną sumę corocznie na „szpilki“
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.