wstydzony tém co zrobił. Karbowy patrzał na niego jak na fiksata.
Rzeczywiście z panem Jacentym działo się coś niezwyczajnego. Chodził roztargniony, niespokojny — coś gadał do siebie, wywijał rękami, chwytał się za głowę, oczy miał jakby błędne, a twarz to bladła, to na nią gorączkowe wychodziły kolory. Chodził potém długo jeszcze po ganku. Nagle zatrzymał się i rzekł:
— A może mi się tylko zdawało?
To zapytanie popchnęło go do domu. Wszedł do swego pokoju, w którym na półkach leżały stosy papiérów urzędowych i gospodarskich: począł grzebać między niemi — nareszcie wyciągnął jakaś dużą kopertę. Koperta była zapieczętowana, ale z boku rozcięta. Pan Jacenty poszedł z nią prędko do pokoju inżyniera, położył ją obok listu i porównywał pieczęcie.
— Nie ma wątpliwości — ta sama, ta sama i to po tylu latach — mówił uderzając się w czoło — po tylu latach, ktoby się tego spodziewał. Jeżeli to rzeczywiście on to co ja zrobię nieszczęśliwy człowiek.
Załamał ręce i usiadł zgnębiony na stołku.
— Hańba panie na stare lata. Ot, czego człowiekowi jeszcze brakowało. Pokiwał smutnie głową. Turkot bryczki na podwórzu wywołał go z ponuréj zadumy. Chwycił co prędzéj papiér z którym tu przyszedł i poszedł spiesznie do siebie. Nie miał odwagi spotkać się z inżynierem, którego słyszał wysiadającego z bryczki; bał się zdradzić przed nim ze swojém pomięszaniem. Usiadł na kuferku łowiąc uchem najlżejszy szmer, jaki go dochodził z pokoju inżyniera; słyszał, jak ten zapytywał o list, słyszał potém szelest listowego papiéru. Panu Jacentemu naprzemiany gorąco i zimno się robiło. Myśl jego w téj chwili krążyła obok owego listu. Kto go pisał — zkąd właści-
Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.