Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

wałem ciebie; przyuczałem cię wczas, abyś sam pracował na siebie i wszystko mógł sobie zawdzięczać. Jakże chcesz, aby ja inaczéj cię nauczał, a inaczéj sam robił. Znajdź mi tu jakie zajęcie, jakiekolwiek, bylebym mógł skromnie utrzymać się, a zostanę.
— Pomyślemy o tém ojcze. A tymczasém aresztuję cię jako gościa u siebie.
— Jakto? czujesz się tu już jak u siebie? Cóż to za szlachcic, u którego mieszkasz? Mówiono mi, że ma dwie córki.
Panny Jacentówne z taką skwapliwością rzuciły się równocześnie do dziurki, że głowy ich skarambulowały i obydwie z sińcami na czole i wielkim bólem cofnęły się. W skutek tego nie dosłyszały odpowiedzi inżyniera. A była to rzecz najważniejsza. Panny jednak musiały dośpiewać sobie w duszy zdanie, jakie o nich wydał młody człowiek — słuchały daléj:
— Rzeczywiście — mówił daléj inżynier — ta jedna zapruszyła mi trochę głowę.
Panny Jacentówne ledwie nie skręciły się z rozpaczy, że nie wiedziały o któréj z nich mówił.
— Ujęło mnie w niéj to, co w kwiatkach polnych, prostota i świéżość. Ale podobno już kimś zajęta.
— Czyżby myślał o Antonim? ależ on u nas teraz nie bywa — pomyślała zaraz panna Balbina.
— Pewnie mu w miasteczku powiedziano o Bąkowskim i uwierzył — pomyślała Pelcia i obie chciały zaprotestować przeciw tym niesłusznym podejrzeniom dla uspokojenia obaw zrospaczonego, tylko że nie wypadało zdradzać się, że podsłuchiwały — odłożyły więc wyjaśnienia na późniéj i słuchały daléj.
— Więc w tych okolicach? — pytał ojciec.
— Tak, w blizkości.