Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

mego syna? — spytał staruszek stojący z książką, w któréj zapisywał ciężar i gatunek ważonych przedmiotów.
— Tak.
— Był tu przed chwilą, ale wyszedł. Może będzie w kancelaryji.
Przybyły niepodziękowawszy nawet za objaśnienie odwrócił się i wyszedł z magazynu, kierując swe kroki na przeciwległy róg podwórza, gdzie znajdowała się kancelaryja. Zastał tam inżyniera siedzącego przy lampie nad jakimś rysunkiem i zajętego tak mocno, że nie uważał wchodzącego.
— Dobry wieczór panu, panie Kowalski.
Inżynier podniósł głowę i popatrzył na przybyłego pytającym wzrokiem.
— Pan mnie może sobie nie przypominasz, panie Kowalski, a ja miałem przyjemność już widzieć pana w Wiédniu. Wszak pan chodziłeś tam na politechnikę, a ja miałem wielu znajomych między pańskimi kolegami.
— Schodziliśmy się u Brunera na szachy. Pan sobie mnie nie przypominasz?
— W istocie nie bardzo.
— To nic dziwnego. W Wiédniu, gdzie tyle ludzi się przewija przed oczami. Jestem Dawid Habe.
A widząc, że słowa te nie wytłómaczyły jeszcze inżynierowi nic, bo nie spuszczając z niego zdziwionych oczów, zdawał się czekać na dalsze wyjaśnienie, dodał:
— Mój ojciec dostawił wczoraj dwieście palów do mostu, i podobno pan ich nie przyjąłeś.
— Bo nie odpowiadały przepisanéj grubości.
— Pan bo zanadto jesteś skrupulatny, panie Kowalski, — rzekł Dawid z ironicznym uśmiechem, rozsiadając się nieproszony na kanapie, — musi to być piérwsza pra-